|
Algier..
Na błotnistych polach przedmieść Algieru Anglicy rozbili kilkanaście namiotów, pod którymi mieliśmy spędzić noc w oczekiwaniu na dalszy transport. Zamiast łóżek dostaliśmy trzy koce na głowę. Możliwości umycia się i ogolenia żadnych. Do tego w jednym z namiotów, zamienionym na kantynę, nie otrzymaliśmy żadnych informacji o naszym dalszym losie, żadnych ułatwień w dostaniu do miasta, żadnej wymiany angielskich funtów na algieryjskie franki. Czujemy się zawieszeni w próżni, jesteśmy wszyscy zmęczeni i z lekka rozgoryczeni niezbyt obiecującym przyjęciem. Krótka konferencja z Maćkiem i Stachem i wpada nam do głowy genialna myśl. Czemu nie popróbować szczęścia w jednym z licznych hoteli Algieru i spędzić wygodnie noc w miękkim łóżku, zamiast męczyć się pod płachtą namiotu. Znam Algier jeszcze z poprzedniego pobytu w 1940 roku, Maciek mówi doskonale po francusku, mamy razem około 1000 franków, a obecność Stacha nadaje wyprawie zabarwienia urzędowego. Wychodzimy z obozu z pewną nonszalancją, zapowiadając zdziwionym kolegom, że wrócimy dopiero jutro rano. Do miasta dostajemy się niemal cudem, pół drogi odbywszy towarowy pociągiem, a drugie pół wielką ciężarową lorą, jako że żadne normalne środki komunikacji nie funkcjonują. Dopiero jednak w centrum czeka nas przykra niespodzianka. Dosłownie wszystkie hotele są pozajmowane przez wojsko amerykańskie i angielskie i ma mowy o dostaniu choć jednego pokoju. Bezskuteczne usiłowania zajmują nam kilka godzin i jest już blisko północy, gdy zrezygnowani stajemy na środku ulicy, wiodącej do arabskich bazarów, gotowi zapłacić każdą cenę za kawałek miejsca do spania. Sytuacja wydawała się beznadziejna, gdy natknęliśmy się na spóźnionego przechodnia - Francuza, który po krótkiej rozmowie z Maćkiem zaofiarował nam gościnnie własne mieszkanie, gdzie spędziliśmy noc, gniotąc się w trzech w wąskim łóżku i przeklinając naszą niefortunną wyprawę. Nadrabiając minami powróciliśmy rano do obozu, opowiadając kolegom niestworzone historie o "wspaniałych wygodach", jakie mieliśmy w Algierze. B. Arct, Pamiętnik..., s.137-138. |
